W przedszkolach miejskich w okresie zamknięcia placówek z powodu epidemii rodzice nie ponoszą opłat. Miasto je utrzyma. Inaczej jest w przedszkolach prywatnych. W większości tych, do których zadzwoniliśmy, powiedziano nam, że z samej miejskiej dotacji nie wyżyją. Mają przecież koszty stałe, jak na przykład czynsz czy wynagrodzenia z ZUS-em. Poza tym - zaznaczają wszyscy - na dziecko otrzymują od miasta jedynie 75 procent dotacji, która trafia co miesiąc do placówek publicznych.
Z tych przedszkoli niepublicznych, z którymi rozmawialiśmy, jedynie w Akademii Malucha rodzice obecnie opłat nie ponoszą. - Zatrudniam tylko nauczycieli, którzy prowadzą zajęcia zdalne, bardzo dobrze to zresztą wychodzi - mówi Honorata Wilk, dyrektor przedszkola. - Mam nadzieję, że ten okres szybko się skończy i wrócimy do normalnego funkcjonowania.
W innych prywatnych przedszkolach także prowadzone są zdalne zajęcia, ale mają one większą obsadę pracowników i przez to wyższe koszty. Dlatego w każdym określono jakąś opłatę.
- Obniżyliśmy opłaty do wysokości kosztów stałych, część rodziców zadeklarowała, że je poniesie - usłyszeliśmy w Bajkowym Przedszkolu. - Wstrzymujemy się od zwolnień pracowników, licząc na to, że rodzice zrozumieją konieczność wnoszenia opłat. Z samej dotacji od miasta nie jesteśmy w stanie się utrzymać.
CZYTAJ TEŻ
- Nie pobieramy za wyżywienie ani za zajęcia dodatkowe, generalnie zeszliśmy do 50 procent opłaty. Większość rodziców zareagowała pozytywnie, z każdym rozmawiamy, tłumaczymy problem. Są też takie osoby, które proszą o umorzenie opłaty - mówi Dorota Gieruszczak z Przedszkola Muzycznego Do-Re-Mi. Prowadzi ono dwie placówki przedszkolne i żłobek, na który nie ma miejskiej dotacji.
- Zatrudniamy sporo kadry, są to sprawdzeni, w pełni wykwalifikowani nauczyciele i bardzo nam zależy, żeby ich wszystkich utrzymać - dodaje Dorota Gieruszczak. - Nadzieją napawa nas fakt, że ledwie rozpoczęliśmy rekrutację na następny rok, mamy już sporo zapisanych dzieci.
Nie udało się uniknąć zwolnień w Niepublicznym Przedszkolu Tulinek. Anna Podlipna, właścicielka Tulinka, tłumaczy, że musiała pożegnać się z trzema osobami pracującymi na stanowisku pomoc nauczyciela. - Nie miałam wyjścia, miejska dotacja pokrywa jedynie 40 procent kosztów utrzymania, wydałam już wszystkie oszczędności, odroczenie płacenia składek ZUS, które proponuje państwo, nic nie daje, bo kiedyś trzeba i tak będzie je zapłacić - mówi Anna Podlipna. Obniżyła także miesięczną opłatę za dziecko i ma nadzieję, że rodzice, z którymi są podpisane umowy do sierpnia, będą płacić.
- Świadomi rodzice wiedzą, że jeżeli tych opłaty nie poniosą, to, kiedy to wszystko minie, ich dzieci nie będą miały gdzie wrócić. Niepubliczne przedszkola bez pomocy rodziców tego okresu epidemii po prostu nie przetrwają - dodaje Anna Podlipna.
Zobacz też: Komandosi odwiedzili przedszkole
[xink]5956a5d4-c8e3-2a3c-34e8-f99d99f4ac0d,5f4e95b7-8245-9fe8-51b9-c9fcf10ef4dd[/xlink]
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?