Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Grupa podróżników ze Słupska jako pierwsza w tym roku zdobyła Ararat - górę, na której ponoć spoczęła Arka Noego [ZDJĘCIA]

Franciszek Klimczuk
Entuzjaści turystyki górskiej ze Słupska i okolic jako pierwsi w tym roku zdobyli Ararat – górę wyjątkową nie tylko ze względu na jej piękno, ale i burzliwą historię oraz symbolikę religijną. Zapraszamy na relację Franciszka Klimczuka z wyprawy na świętą górę Ormian, na której ponoć spoczęła Arka Noego.

Kiedy planowaliśmy górskie przedsięwzięcia na rok 2020 do kalendarza na lipiec wpisaliśmy wyprawę na Ararat. Przygotowania, które rozpoczęliśmy już w 2019 roku początkowo przebiegały w zupełnej nieświadomości, ze napotkamy przeszkodę w postaci epidemii koronowirusa. Późniejszy okres pokazał, że wyprawa była poważnym przedsięwzięciem organizacyjno-logistycznym a dodatkowo obarczona dużym ryzykiem.

Kilka słów o nazwie i trudach organizacyjnych

Najpierw kilka słów wstępu o samej górze. Ararat to masyw wulkaniczny, dziś leżący na terytorium Turcji, ale od wieków uważany za świętą górę Armenii – państwa, które jako pierwsze na świecie przyjęło chrześcijaństwo jako oficjalną religię państwową. Było to już w III wieku n.e. Ararat według Biblii jest miejscem spoczynku Arki Noego. Góra u swej podstawy ma 40 km, a jej wysokość to 5137 m. Historia Armenii mówi, że nawa góry pochodzi od terenu Ayrarat, położonego na północ od niej. Jednak Ararat ma kilka innych nazw. Wynika to stąd, że leży ona na pograniczu Armenii, Turcji i Iranu - będąc na szczycie góry widzimy tereny wymienionych państw. I tak nazwa perska to Kuh-E-Nuh (Góra Noego), nawiązuje ona do islamskiej wizji potopu. W językach azerskim i tureckim Ararat nosi nazwę Agri-Dagi, co oznacza „ciężka góra” lub „bolesna góra.” W języku kurdyjskim nazwa masywu brzmi Ciyaye Agiri, czyli „płomienna góra” i nawiązuje do jej wulkanicznego charakteru.

Obecnie po rzezi Ormian z 1915 roku, tereny wokół Araratu zamieszkałe są przez napływową ludność turecką i kurdyjską, a sama góra stanowi strefę zmilitaryzowaną. Wejście na Ararat wymaga więc zezwolenia, które za pokaźną opłatą wydawane jest tylko grupom zorganizowanym. Jak już wspominałem, w związku z epidemią, wyprawa była obarczona wieloma niewiadomymi – przeloty, zgody, możliwa konieczność kwarantanny w Polsce, Turcji i Niemczech (skąd lecieliśmy). Dosłownie kilka dni przed planowanym terminem przyszła informacja – jedziemy! Kierownictwem wyprawy zajęli się, jak zwykle, Józef Klimczuk oraz jego żona Ewa. W przygodzie uczestniczyli także Marek i Lidia Chabowscy, ks. Władysław - proboszcz parafii Bruskowo Wielkie, słupszczanie Michał Żydzianowski i Franciszek Klimczuk, a także Mirek Lingo (zakopiańczyk).

Podróż i wspinaczka

W porównaniu z innymi górami Ararat nie jest górą trudną do zdobycia pod względem technicznym, ale wymaga ogromnego wysiłku fizycznego i motywacji. Trudna jest daleka podróż - dla nas Słupsk - Berlin - Istanbuł, potem przelot do Van na wschodzi Turcji, stamtąd przejazd mikrobusem do Doqubeyazit. Po 29 godz. podróży wreszcie mogliśmy odpocząć w hotelu. A rano szutrowymi drogami jedziemy do podnóża góry. Dalej mikrobus nas nie zawiezie.

Ale oto jesteśmy u progu wędrówki. Spieszamy się, przepakowujemy. Duże plecaki przekazujemy tragarzom z końmi, a małe z niezbędnym ekwipunkiem zakładamy na plecy. W oddali widzimy szczyt Araratu, ale żeby postawić na nim nogę musimy po kamienistych ścieżkach przejść 50 kilometrów i wspiąć się na wysokość 5137 metrów. Mamy na to cztery dni (plus jeden dzień zapasowy) oraz dwa dni na zejście. No to w imię boże, ruszamy!

Podejście do obozu pierwszego na wysokości 3200 metrów zajmuje nam 5 godzin. Gdy kończymy rozbijanie obozu, zaskakuje nas burza z potężną ulewą – zalewa nam namioty, ekwipunek. Wszystko jest mokre a przed nami noc w namiocie…
Następnego dnia docieramy do kolejnego obozu na wysokości 4200 metrów. Tutaj musimy spędzić dwa dni na aklimatyzację. Mamy czas na dosuszenie rzeczy. Niestety na tej wysokości pojawiają się objawy choroby górskiej – bóle głowy, obrzęki twarzy, biegunka.

Na szczyt!

Piątego dnia atakujmy szczyt po bezskutecznej próbie spania – pobudka 15 minut po północy. Przyjmujemy elektrolity, do plecków pakujemy płyny, batony energetyczno-proteinowe, niezbędne leki i zapasowa bieliznę. Jesteśmy gotowi.
W kierunku szczytu z obozu startujemy o godz. 1.30. Idziemy w milczeniu, gęsiego, mamy latarki czołówki. Nie ma wyraźnej ścieżki, droga wiedzie zboczami typowo wulkanicznymi z mnóstwem osuwających się spod nóg kamieni. W orientacji nieco pomaga nam będący w pełni księżyc – nocne widoki są surrealistyczne. Wiemy, że przed nami najtrudniejszy dzień – wejście na szczyt i zejście do obozu I, co zajmie nam około 15 godzin. Wraz ze wzrostem wysokości, robi się coraz chłodniej. W końcu temperatura spada do -10 stopni. Od wysokości 4500 metrów pojawia się też lód i śnieg, musimy więc założyć raki.
Wkrótce zauważamy, że z idącej równolegle z nami grupki czesko-belgijskiej odpadają trzy osoby. Jest to skutek m.in. braku aklimatyzacji. Góra ich pokonała, muszą być sprowadzeni na dół. Około godz. 5.30 świta, a o godz. 8 – po 6,5 godzinach wspinaczki – mocno zipiąc w komplecie docieramy na szczyt.

Radość i euforia

Hurra! Jesteśmy pierwszą grupą, która w tym roku weszła na Ararat! Sypią się wzajemne gratulacje – daliśmy radę, pomimo, ze wiele składowych wyprawy było dla nas niekorzystnych. Robimy pamiątkowe zdjęcia, a widoki z tego miejsca – absolutna biel śniegu, lodowiec, a po horyzont niemal jałowa pustynia – na pewno zapadną nam głęboko w pamięci. Tym bardziej, że z Araratu ogląda się jednocześnie granice i terytorium czterech państw.
Po nasyceniu się widokami trzeba wracać – przed nami znowu 50 kilometrów kamienistych górskich ścieżek. Po 9 godzinach schodzenia, resztami sił, docieramy do pierwszego obozu na 3200 metrach. Po nocnym odpoczynku następnego dnia wracamy kolejnych 5 godz. schodzimy do cywilizacji. W hotelu w końcu możemy zmyć z siebie trudy podróży – wziąć prysznic, ogolić sześciodniowy zarost, zmienić ubrania…

Powroty

Następnego dnia udajemy się do „Parku Arki Noego” znajdującego się 15 kilometrów od Doqubeyazit i tyleż samo od Araratu. Park jest mocno zaniedbany, a w nim rzekomo znajdują się resztki arki. Wrażenie na nas robi sam pobyt na jednej z najbardziej strzeżonych granic na świecie – Turcja-Iran.

Mikrobusem wracamy na lotnisko w Van. Po drodze zatrzymujemy się na kąpiel w jeziorze o tej samej nazwie. Jest to zbiornik wodny wielkości naszego województwa i jest największym na świecie jeziorem sodowym. Woda jest krystalicznie czysta, ale też „tłusta.” Jest tak nasycona naturalnymi detergentami, ze można w niej prać. Później odwiedzamy miasto Van – bardzo ładne i słynne ze swojej rasy kota (kot van potrafi pływać, poluje na ryby, ma piękne białe futro i różnokolorowe oczy). Dalsza cześć podróży przebiega bez przygód. Wracamy do domu, aczkolwiek z lekką adrenaliną. Mieliśmy szczęście, ponieważ przy wejściu do każdego port lotniczego mierzą temperaturę ciała. Przy podwyższonej – delikwent pozostałby w Turcji. Już na miejscu dochodzimy do wniosku, że wszędzie dobrze, ale w Słupsku najlepiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Grupa podróżników ze Słupska jako pierwsza w tym roku zdobyła Ararat - górę, na której ponoć spoczęła Arka Noego [ZDJĘCIA] - Głos Pomorza

Wróć na slupsk.naszemiasto.pl Nasze Miasto