Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Michał Limboski: Dorastaliśmy w kompletnie innych światach i dzięki temu te piosenki mówią o rzeczach uniwersalnych

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Michał Limboski i Rev. Ray
Michał Limboski i Rev. Ray Materiały prasowe
Michał Limboski dał się w minionej dekadzie poznać jako krakowski bard, nagrywający zarówno akustycznego bluesa, jak i alternatywny pop. Teraz swoją premierę ma jego płyta "Duality", stworzona z amerykańskim wokalistą gospel Rev. Rayem. Polski piosenkarz opowiada nam o niej w przededniu dwóch koncertów, jakie da ze swym współpracownikiem w Krakowie - 7 i 8 lutego w Cafe Szafe.

Internetowi oszuści w natarciu!

emisja bez ograniczeń wiekowych

- Mieszkasz obecnie w Berlinie. Co cię tam zawiało?
- Wyjechałem na dobre po wybuchu pandemii. Ale od lat już pomieszkiwałem trochę tam a trochę tutaj. Akurat w 2020 roku sytuacja zrobiła się podbramkowa. Skończyły się koncerty, mieliśmy mocno skręcający w nieprawość rząd, radiowa Trójka została rozmontowana. A ja mieszkałem w Warszawie i pewnego dnia stwierdziłem, że wyjeżdżam. I tak też się stało. Przez jakiś pracowałem fizycznie w Berlinie, suche tynki, malowanie i takie tam. A potem zacząłem wykładać na BIMM University.

- Jak to się stało?
- To był już drugi rok pandemii. Pamiętam, że latem grałem trochę koncertów, ale przyszła zima i znowu wszystko zamknęli. Po raz pierwszy w życiu napisałem swoje CV i wysłałem do instytutu BIMM. Dzisiaj wykładam tam grę na gitarze i songwriting. To brytyjska szkoła, mocno opierająca się na etosie anglosaskiej muzyki rozrywkowej. Jest bardzo nowoczesna, studiuje się w niej przedmioty obejmujące grę na instrumentach i śpiew, ale także produkcję muzyczną i realizację nagrań.

- Jak się czujesz w roli wykładowcy uniwersyteckiego?
- To dla mnie niezwykła przygoda. Bardzo to sobie chwalę. Kiedy wiele lat temu w Krakowie, któryś z moich kolegów-muzyków zaczynał uczyć w szkole, ja zawsze myślałem: „Ja bym się do tego nie nadawał. No chyba, żeby to była szkoła, w której byłby wykładany songwriting i inne ciekawe kierunki. Ale pewnie takiej szkoły nie ma nigdzie”. No i okazało się, że jednak jest. (śmiech)

- W międzyczasie grałeś koncerty i tworzyłeś nowe piosenki?
- Grałem koncerty od czasu do czasu. Generalnie jednak moja aktywność spadła. Ciągle były jakieś lockdowny i ograniczenia. A potem wybuchła wojna w Ukrainie. Cały czas był stan podwyższonej gotowości i ciągłych zmian. Koncerty odwoływano i przekładano. Wykorzystałem więc ten czas, by porobić inne rzeczy – choćby podcasty „Nashamannah”.

- Co to takiego?
- Wymyśliłem sobie w 2019 roku takie intymne rozmowy z różnymi ludźmi na tematy, które mnie interesują, jak muzyka, psychologia, duchowość czy sport. Powstało kilkanaście takich odcinków – najpierw w Polsce, a potem w Berlinie. Jednym z moich gości był Ray Thompson, czyli Rev. Ray.

- Jak na niego trafiłeś?
- Moja dziewczyna pracowała z Rayem w szkole artystycznej, w której uczył on śpiewu musicalowego. Podrzuciła mi do niego kontakt i powiedziała, że byłby fajnym rozmówcą. I rzeczywiście: ten podcast, w którym Ray był moim gościem, pobił rekord długości – rozmawialiśmy prawie 4 godziny. Można to posłuchać do dzisiaj w YouTube’ie.

- Kim jest Ray Thompson?
- To osoba wielu talentów. Przede wszystkim fenomenalny wokalista gospel i soul. Urodził się w Nowym Jorku, ale wychował w Teksasie. Kiedyś był tancerzem i występował na Broadwayu. Potem zajął się śpiewaniem i dziś ma w biografii współpracę z takimi gwiazdami popu, jak Sarah Connor czy Mariah Carey. Jest też wykształconym pastorem baptystycznym, ale nie pracuje jako pastor, więc wkurza się jak mówi do niego „pastorze Ray”. (śmiech)

- Jak się narodził pomysł na to, żebyście nagrali wspólną płytę?
- Właściwie to nie wiem, jak to się stało. Po prostu bardzo się z Rayem polubiliśmy. Nagraliśmy podcast, potem zjedliśmy kolację. Po kilku tygodniach spotkaliśmy w moim studiu, żeby spróbować coś razem porobić. Podczas pierwszej sesji pisania piosenek, powstał utwór „Sweet Goodbye”. Te spotkania nie były tak częste, bo wkrótce koncerty wróciły i albo ja byłem w Polsce, albo Ray w trasie z Sarah Connor. Kiedy miałem czas, produkowałem jednak te piosenki w swoim studiu. Był to więc projekt powstający bez jakichkolwiek planów i pośpiechu. Dopiero po kilku miesiącach zrozumieliśmy, że z tego będzie płyta, a nie parę piosenek, które potem Ray sprzeda jakiejś gwieździe i będziemy bogaci. (śmiech)

- Co zdecydowało, że jednak powstał album?
- Przede wszystkim to, że piosenki okazały się bardzo osobiste i ważne dla nas. Początkowo byliśmy dla siebie obcymi facetami - i poznawaliśmy się nawzajem przez pisanie tych melodii i tekstów. To muzyka była najważniejsza i przez nią odczuwaliśmy to, co nas łączy i co nas dzieli. Dla mnie to była fascynująca okazja do konfrontacji moich wyobrażeń o Ameryce i Amerykanach z prawdziwym człowiekiem. Ja dorastałem na muzyce bluesowej i poznawałem ten świat od strony jakiegoś kanonu muzycznego, a nie od strony ludzi, którzy go wykonywali. Było to więc dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Ray z kolei nie miał nigdy do czynienia z twórcą z Europy Wschodniej.

- Piosenki, które nagraliście odwołują się do klasyki soulu i gospel z lat 60. i 70. To był twój wspólny mianownik z Rayem?
- Dla mnie tak. Ale moje wyobrażenia dotyczące tego, co robią i jacy są śpiewacy z południa Stanów Zjednoczonych, miały się tak naprawdę nijak do tego, jaki jest Ray. On wyrasta bardziej ze świata gospel, soulu, ale też popu. Słuchaliśmy innej muzyki w młodości, oglądaliśmy inną telewizję, dorastaliśmy w kompletnie innych światach – i dzięki temu te piosenki mówią o rzeczach uniwersalnych, wspólnych dla ludzi pochodzących z różnych kultur.

- Największe wrażenie robi pacyfistyczny hymn „Hey You”. To pokłosie wojny w Ukrainie?
- Powstał przed jej wybuchem. Ten tekst po prostu z nas wypłynął i jeśli się w niego dobrze wgryźć, to okaże się, że to bardziej uniwersalna piosenka o kondycji współczesnego człowieka niż tylko o wojnie. Potrzebowaliśmy do niej elementu kobiecego i zaprosiliśmy Dorrey Lin Lyles, fenomenalną wokalistkę gospel, która zaśpiewała nam rasową improwizację.

- Teraz przyjeżdżacie do Polski z koncertami i wystąpicie dwukrotnie w krakowskiej Cafe Szafe – 7 i 8 lutego. Co usłyszymy?
- Zagramy wszystkie utwory z płyty plus kilka dodatkowych piosenek. Próbuję nauczyć Raya jakiegoś mojego refrenu po polsku, ale na razie ciężko to idzie.

- Myślisz, że uda się wam zaistnieć z tą płytą w Polsce lub w Niemczech?
- Ta płyta powstała w bardzo niewymuszony sposób. Powinna znaleźć swoich słuchaczy w Niemczech i w Polsce. Nie mamy jednak żadnych szczwanych planów, żeby zawojować świat. (śmiech) Na pewno chcemy zagrać trochę wspólnych koncertów w Polsce w tym roku. Zaczynamy od występów klubowych tylko w duecie, a latem będziemy grać z większym zespołem.

- Ray pierwszy raz przyjedzie do Polski?
- Ray był w Polsce dawno temu z jakimś zespołem gospel. Odwiedził tylko kilka kościołów i dostał za słone schabowe. Niewiele z tego pamięta. Mam więc zamiar pokazać mu prawdziwą Polskę, żeby chłop zobaczył, jak to tutaj wszystko naprawdę wygląda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Michał Limboski: Dorastaliśmy w kompletnie innych światach i dzięki temu te piosenki mówią o rzeczach uniwersalnych - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto