Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Teatr Barnaby znajduje się w oddalonej o 30 kilometrów do Gdańska, kaszubskiej wsi Łapalice. Marcin Marzec jest jego założycielem i twórcą

Grażyna Antoniewicz
Grażyna Antoniewicz
Założyciel i twórca Teatry Barnaby - Marcin Marzec, aktor, reżyser i scenograf
Założyciel i twórca Teatry Barnaby - Marcin Marzec, aktor, reżyser i scenograf mat. prasowe
Marionetkowy Teatr Barnaby działa na gdańskiej scenie teatralnej od 2014 roku. W ciągu 10 lat Marcin Marzec wypuścił w świat 30 premier spektakli lalkowych dla dzieci i dorosłych. W ostatnim czasie Teatr Barnaby zmienił siedzibę i znajduje się w oddalonej o 30 kilometrów do Gdańska, kaszubskiej wsi Łapalice.

Założyciel i twórca Teatry Barnaby - Marcin Marzec, aktor, reżyser i scenograf współpracuje z Miejskim Teatrem w Lesznie, Teatrem Miniatura w Gdańsku, Operą Bałtycką, ukraińskim teatrem „I Ludzie, i Lalki”, Obwodowym Teatrem Lalek we Lwowie, białoruskim teatrem „Btaleika” z Mińska, a ostatnio z Teatrem „Mini Theater” w Lublanie w Słowenii. Razem z Ośrodkiem Kultury w Cieplewie jest organizatorem Festiwalu Objazdowych Teatrów Lalkowych FOTEL. Współpraca z wieloma ośrodkami kultury w Polsce i na świecie, powoduje, że jest on w ciągłej podróży. Jego pasja do teatru lalkowego zaczęła się od studiów w Państwowej Szkole Teatralnej we Wrocławiu. Potem przez cztery lata pracował w Teatrze Lalek Arlekin w Łodzi, jednak postanowił stworzyć własny teatr lalkowy. Na początku nie było łatwo. Oprócz wyrzeźbienia marionetek, musiał stać się swoim szefem, specjalistą od sprzedaży, księgowym. Sam opowiada, jak czuł się trochę nieswojo, kiedy musiał przekonywać ludzi, że jego spektakle istnieją naprawdę i że warto je zobaczyć. Na szczęście wszystko potoczyło się z mocą „kuli śniegowej” I już po kilku latach wyrobił sobie markę. Teraz jak mówi: „ludzie, którzy zamawiają moje spektakle, to przyjaciele, na spotkanie z którymi czekam”.

I jak sprawdza się marionetkowa scena, nie rozsypała się?
Świetnie, ale ostatnio gram na niej sporadycznie raz, dwa razy w roku. Potrzebuję zmian. Aktualnie uwielbiam grać marionetkami sycylijskimi i pacynkami. Są szybkie i mają sporo wdzięku. Można grać nimi bez obawy, że coś nie wyjdzie. Przez lata grania spektakli solowych, nauczyłem się pracować z widownią, jak na estradzie, można powiedzieć, jej reakcje są zawsze tam, gdzie powinny być, a lalki są swoistym medium, przekaźnikiem mojej energii.

Podobno zmienia Pan tekst przedstawienia?
Moje spektakle przestały już być takie stricte „od deski do deski” zagrane. Tekstu raczej nie zmieniam. Czasem dodaję coś od siebie, lub skracam, jeżeli coś mi się dłuży.Widzowie przychodzą i mówią, oglądamy przedstawienie już chyba trzeci czy czwarty raz i zawsze znajdujemy coś nowego. Taka jest prawda, bo jak widzę widownię, która lepiej, szybciej reaguje, to się dostosowuję. Mogę to robić, bo to jest monodram. Jestem sam na scenie, nie mam żadnego partnera - oprócz widowni. Teraz w teatrze modne jest takie impro, granie na żywo, odczuwanie widza. Chociaż w moim przypadku to raczej sprytne wykorzystanie tego, co mam przygotowane i interpretacja tekstu, niż wymyślanie czegoś zupełnie nowego.

Coraz częściej pracuje Pan jako reżyser za granicą.
Już w trakcie pandemii wyreżyserowałem spektakl „O Pryszczycerzu i Królewnie Pięknotce” Marty Guśniowskiej w lwowskim Obwodowym Teatrze Lalek. Chwilę później powstał spektakl „Szary i Ruda” według mojego scenariusza we lwowskim teatrze „I Ludzie, i Lalki”. Rok temu mój scenariusz trafił do leszczyńskiego Miejskiego Teatru, w którym wyreżyserowałem spektakl „U słoneczka w gościach”. W tym roku z kolei miałem przyjemność reżyserować w Słoweńskim teatrze „Mini Theater” w Lublanie. Tam na zaproszenie dyrektora Roberta Waltla stworzyliśmy „Obisk pri sonce”. Lalki i scenografię stworzyła pracownia Elżbiety Bosowicz ze Lwowa, z którą współpracuję z ogromną przyjemnością. Napisałem scenariusz oraz muzykę. W spektaklu zagrało dwoje utalentowanych aktorów, znanych z słoweńskiego kina i telewizji Robert Koroszec i Voranc Boh. Teatr nosi nazwę mini, ale z mini ma tylko nazwę. Jest to teatr miejski na bardzo wysokim poziomie, gdzie grane są dramatyczne spektakle, wyjątkowo mocne i kontrowersyjne.

Pana najbliższej plany...
Aktualnie przygotowuję spektakl lalkowy „Zorza córka morza”, na podstawie baśni Artura Oppmana „Córka rybaka i królowa Bałtyku”. Przyznam jednak, że będzie kilka zmian, które sprawią, że spektakl zabrzmi współcześniej. 20 listopada planuję premierę, która odbędzie się w Głogowskim Teatrze im Gryphiusa. Na trójmiejskiej scenie mam zamiar wznowić współpracę z Pawłem Zagańczykiem i spektakl „Karmazynowy kogut”.

A kto zrobi scenografię i lalki?
Ostatnio chętnie sam robię lalki i elementy dekoracji. Sprawia mi to przyjemność. Poza tym pracownia musi żyć. Przez długi czas nie miałem swojego miejsca. Teraz, gdy do dyspozycji mam połowę domu, praca sama mnie znajduje.

Co jest ciekawsze: granie czy reżyserowanie?
Nie mogę powiedzieć, że coś coś jest ciekawsze. Lubię pracować z ludźmi nad spektaklem. Wiele się wtedy od nich uczę, ale i sam staram się przekazać jak najwięcej. Taka praca uczy mnie cierpliwości i pokory. Również przypomina, jak się pracuje w zespole. Granie monodramów to sama przyjemność. Tu cała odpowiedzialność spoczywa na jednym człowieku. Jak coś pójdzie nie tak, to tylko mogę sobie „podziękować”. Jedno i drugie jest wymagające, a zarazem szalenie pociągające.

Przyjechał Pan do Gdańska 10 lat temu, z własnym teatrem. W międzyczasie zbudował dom, ożenił się i doczekał synka. Wiele się działo...
Działo się i dzieje się nadal. Zrobiłem w tym czasie mnóstwo premier, współpracowałem z niemal wszystkimi instytucjami kultury w Trójmieście. Życzę każdemu, kto zmienia swoje życie, żeby trafił do tak przyjaznego miasta jak Gdańsk. Można wtedy zdobywać świat.

Nie jest Pan tylko aktorem lalkarzem. W rzeszowskim Teatrze im. Siemaszkowej pojawił się Pan na scenie jako Tadeusz Nalepa. Jak to się stało?
Spektakl „Kiedy byłem małym chłopcem” reżyserował Tomasz Man, i on zaproponował mi tę rolę, ale powiedział, że będę musiał nauczyć się grać na gitarze i że będzie to jedna piosenka - tytułowa. Po przyjeździe do Rzeszowa okazało się, że muzyki jest znacznie więcej. Musiałem się dobrze przygotować do roli, w tym nauczyć od zera grać bluesa. Przyjechałem do miasta, w którym wszyscy Nalepę znają. Już jedna z pierwszych spotkanych w Rzeszowie osób oznajmiła mi: „To był mój sąsiad, Marcin. Masz dobrze zagrać ten koncert”. Wszystko poszło super, a widownia przyjęła ten spektakl, jak skok w przeszłość. Z perspektywy czasu patrzę na to jak na kompletne szaleństwo, ale było warto, bo zmierzyć się z taką sławą jak Tadeusz Nalepa to wielki zaszczyt i satysfakcja aktorska. Teatr dla mnie to spełnienie marzeń i cel w życiu. Może brzmi to patetycznie, ale marzeniem każdego człowieka jest mieć cel i wiedzieć, co się chce robić jutro.

Dziękuję za rozmowę.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slupsk.naszemiasto.pl Nasze Miasto